czwartek, 16 lutego 2012

Tureckie ciekawostki

Zabita - o ironio, to nazwa policji


"Ależ ci Turcy muszą mieć głowy do alkoholu", pomyślałyśmy widząc ich kieliszki. Jak później się okazało, w tych "kieliszkach" piją nie wódkę, a herbatę...


Któregoś razu wracałyśmy od znajomych o drugiej w nocy. Ulica niczym wymarła, więc co robi otwarty warzywniak o tej porze?


Woda w kranie jest tylko po uprzednim doładowaniu jej na kartę. Po za tym, nie można jej pić, nawet przegotowanej, wszyscy piją wodę mineralną ze specjalnych syfonów.


No i jeszcze kwestia piractwa, które w Polsce w porównaniu z Turcją jest na znikomym poziomie. Raz chciałyśmy wypożyczyć sobie film po angielsku. Pan w wypożyczalni uprzejmie pokazał nam spis tego, co ma. Gdy wybrałyśmy już, kazał nam przyjść za pół godziny, gdyż... musiał nagrać go na płytę.

Być kierowcą rajdowym...

Każdemu, kto wybiera się do krajów muzułmańskich, odradzamy wypożyczanie samochodów, ba, najlepiej w ogóle nie siadajcie za kółkiem.

Muzułmanie jeżdżą jak szaleni, znaki drogowe to dla nich raczej wskazówki, sygnalizacja świetlna to ładna ozdoba, a klaksony służą jako naturalny sposób wyrażania swoich uczuć.


A oto kilka przykładów:

- Na wycieczce w Istambule nasz autobus pojechał jakiś kilometr pod prąd na autostradzie, ponieważ kierowca nie chciał nadrabiać drogi.

- Jechaliście kiedyś w trzy osoby na motorze? Turcy są lepsi, widziałyśmy całą czteroosobową rodzinę jadącą przez miasto na niewielkiej motorynce.

- Jazda pod prąd po torach tramwajowych to też drobnostka dla naszych zmotoryzowanych tureckich kolegów.

- Z kolei w Maroku, naprawdę warto zobaczyć tamtejsze taksówki. Większość z nich to stare mercedesy typu "beczka", jednak są one tak zdewastowane, że aż dziw, że mogą dalej jeździć. Jeden miał pękniętą całą przednią szybę, która była zaklejona płytą CD. W innym, z kolei, żeby szyba się trzymała, kierowca wcisnął pomiędzy nią, a drzwi śrubokręt. A nasza taksówka na Saharę miała tylko jedną gałkę do otwierania okna, po prostu była wymienna.


- "Zimny łokieć" w autobusie? Nic trudniejszego, bo jak jest gorąco, to po co marokańskiemu autobusowi cała boczna szyba?


- W Maroku zdarzyło nam się też zaobserwować, jak pewien młody chłopak, na siłę wepchnął do zatłoczonego autobusu owcę z jagnięciem. Brakowało jeszcze tylko klatki z drobiem...

- Ale trzeba przyznać, że piesi nie są wcale lepsi. Ogółem wyznają zasadę, "po co komu pasy dla pieszych?" Czy to w Turcji, czy w Maroku, każdy może spokojnie przejść przez trzypasmową, ruchliwą ulicę, zatrzymać się na środku, rozejrzeć dookoła i ruszyć dalej tuż pod nosem policji.
Jednak uważajcie na tramwaje, gdyż wpadnięcie pod jego koła będzie kosztowało 2000 lirów, a jak zginiesz, to rachunek pójdzie do Twojej rodziny.

Boże Narodzenie po turecku

Z powodu niemożebnie drogich biletów lotniczych, święta Bożego Narodzenia musiałyśmy spędzić w Turcji. Koordynatorzy Erasmusa zapewnili nam w tym czasie wycieczkę do Istanbułu, żeby nikt nie był w tym czasie sam, jednak jak się okazało, Turcy wiedzą o naszej tradycji tyle, co my o Bayramie.


W Wigilię, po kilkugodzinnym zwiedzaniu, poszliśmy do kościoła rzymskokatolickiego, gdzie Turcy biegali w tę i z powrotem, robiąc zdjęcia, jakby byli na wycieczce krajoznawczej. Później, plan przewidywał dla nas zabawę w dyskotece. Hm... nasze rodziny śpiewały kolędy pod choinkami, a my tańczyliśmy do rytmów tureckiej muzyki.





W pierwszy dzień świąt z kolei zostaliśmy zaproszeni na uroczystą kolację w restauracji. Od tamtej pory już wiem, że nie lubię móżdżków... Jedzenie było paskudne, zaś wino lało się strumieniami.

Po powrocie do Eskişehir, okazało się, że na miejscu spadł śnieg, a temperatura obniżyła się do... uwaga, minus jednego stopnia! Jednak nasze serca ogrzały się, gdy w osiedlowym sklepiku zobaczyłyśmy na półkach czekoladowe Mikołaje... stojące tuż obok Zajączków Wielkanocnych.

Sylwester z pomarańczami

Sylwestra 2008/2009 spędziłyśmy w niewielkim miasteczku tureckim, Olympos.

Spaliśmy w niewielkich, dwuosobowych, drewnianych domkach i było okropnie zimno. Po raz pierwszy w życiu spałam w kurtce, czapce i rękawiczkach. Ale dla tych widoków i pomarańczy prosto z drzewa warto było ponieść wszelkie niewygody.





Z każdej strony Olympos jest otoczone przez najróżniejsze zabytki - antyczne budowle, grobowce, rzeźby. Można by się spodziewać przy nich notatek w kilku językach, aksamitnego, czerwonego sznurka i starszego pana w uniformie. Nic bardziej mylnego! Wszystko musiałyśmy odkrywać same w lesie, gąszczu, na skałach. Nikt nam dokładnie nie wyjaśniał, co widzimy, ale też nikt nam nie zabronił wejścia do starożytnego grobowca, czy stąpania po zabytkowych mozaikach.












I choć sama impreza sylwestrowa nie była niczym wybitnym, i tak zawsze będziemy miło wspominać tamten Nowy Rok.

Be my friend

Turcja... kraj, od którego wszystko się zaczęło, umiłowanie do podróży, słabość do kultury muzułmańskiej...
Decyzja o wyjeździe na Erasmusa do Eskişehir była nagła i niespodziewana. Ale takie są chyba najlepsze.
Studiowałyśmy tam przez pół roku i ani jednego dnia nie żałujemy.


Tak to się zaczęło...
Na samym początku uderzyła nas postawa Turków wobec obcokrajowców. Każdy obcy, przyjezdny był dla nich osobą, którą trzeba koniecznie poznać i się z nią zaprzyjaźnić. Na ulicach ludzie się do nas uśmiechali, zagadywali nas, choć ani oni nie umieli mówić po angielsku, ani my po turecku. W sklepach zapraszano nas na herbatę, sąsiadki przynosiły nam jedzenie, wykładowcy z chęcią ucinali sobie z nami pogawędki, wszędzie miałyśmy zniżki... To powrót do Polski okazał się być trudniejszy, wszystko było szare, ludzie ponurzy i zmęczeni.

Turcy także wobec siebie są bardzo przyjacielscy. Mężczyźni chodzący ze sobą pod rękę i całujący się w policzek na powitanie, to wcale nie geje, a bliscy znajomi.