Macie w domu stary telefon komórkowy, typu cegła? Aparat, czy cokolwiek innego, co choćby leżało obok sprzętu elektronicznego? To nie mit! Bierzcie je do Maroka i wymieniajcie na to wszystko, na co turyści zawsze wydają kupę pieniędzy. Zawsze, gdy się targujecie, wspomnijcie, że do tego dodacie jakiś stary zegarek elektroniczny, a marokański sprzedawca nie dość, że zejdzie z ceny, to jeszcze dorzuci jakiś drobiazg.
Przykład z życia:
W sumie nie wiemy, jak to się stało, ale pewnego dnia zostałyśmy zaciągnięte do sklepu produkującego dywany. Marokańczycy są w te klocki całkiem nieźli. "Chodź tylko obejrzeć, nie musisz przecież nic kupować." I zanim się obejrzysz, siedzisz na miękkiej kanapie z szklaneczką herbaty miętowej w dłoni, a właściciel sklepu rozkłada przed Tobą cały swój towar. Opuszczasz go z pełnymi siatkami. Dlaczego? Przecież nie zamierzałeś nic kupować, ale on tak się starał, że po prostu nie wypada wychodzić z pustymi rękoma, albo po prostu boisz się, że w nocy do Twojego hotelu wyśle całą swoją rodzinę w niecnych zamiarach.
A więc jesteśmy w tym sklepie, już jako tako doświadczeni w tych ich mykach, i tłumaczymy, że nie mamy pieniędzy, że następnej nocy śpimy na lotnisku, bo nie stać nas na nocleg. A on dopytuje się, czy nie mamy niczego na wymianę. "O, na przykład taka bluza, wymienię ją na ładny szalik" sprzedawca wskazuje na moją bluzkę, co naprawdę pamięta lepsze czasy kilka lat temu.
Tylko pamiętajcie, jeżeli zaczniecie się już o coś targować, nie ma odwrotu, musicie to kupić, inaczej śmiertelnie obrazicie sprzedawcę.
Ale "bargain masterem" okazała się Ela. Kupowałyśmy ostatnie pamiątki dla rodziny tuż przed wylotem i jako że naprawdę było u nas krucho z funduszami, naprawdę twardo się targowała. I nagle niemal zobaczyłam, jak nad jej głową pojawia się świecąca żaróweczka. "A co dostanę za to?" wyjmuje z kieszeni stary telefon. Urządzenie to było naprawdę obdrapane i na dodatek jego klapka trzymała się na jednym kabelku. Naszemu marokańskiemu sprzedawcy aż oczy się zaświeciły. Nie dość, że zszedł z ceny, to dorzucił jeszcze korale, naszyjnik i bransoletkę.
"A ja chciałam ten telefon wyrzucić na końcu wycieczki" podsumowała Ela. "Przecież nie będę brała takiego grata z powrotem do Polski".
poniedziałek, 27 lutego 2012
A jednak nie tak kolorowo
Jak na razie pisałyśmy, jak to pięknie było nam w Turcji, czy Maroku, jednak nie można zapomnieć o tym, że choć z jednej strony te kraje są wspaniałe i naprawę wysoko rozwinięte (pod pewnymi względami), to z drugiej panuje tam gdzieniegdzie bieda taka, jakiej w Polsce nie uświadczmy.
Na zdjęciu powyżej zwróćcie uwagę na szarego konia. Aż się przykro robi...
Eskişehir, studenckie miasto, bardzo zadbane i piękne, lecz i tam było widać biedę. Na moście zawsze widziałyśmy małe dzieciaczki siedzące na betonie, czy to lato, czy zima, i sprzedające chusteczki higieniczne. Żal serce ściskał na sam ich widok. Do tego jeszcze biedne dzielnice, w które aż strach się zapuszczać.
Na wycieczce w Kapadocji z kolei na własne oczy widziałyśmy ludzi mieszkających w lepiankach wraz z bydłem, wioski, gdzie nie było bieżącej wody ani elektryczności, dzieci na osiołkach wiozące do domu drewno na opał.
A babcie mają zwyczaj siedzenia na ulicach. Po prostu siedzenia jak kury na grzędzie i obserwowania, co się dookoła dzieje. Á propos siedzenia i patrzenia, w Maroku nie uświadczycie kawiarnianego ogródka, gdzie krzesła byłyby zwrócone tyłem do ulicy. Efekt był ciekawy, człowiek idąc ulicą, miał wrażenie, że jest na scenie bardzo długiego teatru.
Jeżeli zaś chodzi o Maroko, bieda jest dużo bardziej dostrzegalna i wszechobecna. Raz rozmawiałyśmy z zakonnicą z Irlandii, która od kilku lat mieszkała w Asilah. Mówiła, że wszędzie poza wielkimi miastami znajdują się tak zwane "shanty towns", z których ponad 80% nie ma ani bieżącej wody, ani elektryczności. Niektóre rodziny mieszkają na odludziu tak jak czynili to ich dziadkowie, pradziadkowie, oddaleni od jakiejkolwiek cywilizacji o wiele kilometrów.
Co dziwniejsze, w Medynach (odpowiedniku naszych starych miast), także widać ubóstwo. Są one zatłoczone, brudne, zaniedbane, no i wszędzie biega mnóstwo dzikich kotów.
Na deptaku, który ciągnął się wzdłuż rzeki Porsuk, co kilka kroków można było natknąć się na ludzi handlujących pieczonymi kasztanami. Oczywiście było to nielegalne, a więc któregoś dnia byłyśmy świadkami najazdu policji na obnośnych handlarzy. Na zawsze chyba pozostanie w naszej pamięci widok starszego pana, pędzącego z wózkiem ulicą i gubiącego za sobą gorące kasztany i węgielki.
Po dworcach autobusowych zazwyczaj spaceruje sobie drób, a na ulicach miejscowi wprost rzucają się na turystów w nadziei, że ci coś od nich kupią
I co nas rozbawiło, mogłyśmy przejeżdżać przez najgorsze slumsy w mieście, a wszystkie ściany i dachy były wprost pokryte antenami satelitarnymi.
Choćby nie wiem, jak było pięknie, w jak luksusowym resorcie byście byli, pamiętajcie, że gdzieś tam za rogiem ludzie żyją jak w średniowieczu.
Na zdjęciu powyżej zwróćcie uwagę na szarego konia. Aż się przykro robi...
Eskişehir, studenckie miasto, bardzo zadbane i piękne, lecz i tam było widać biedę. Na moście zawsze widziałyśmy małe dzieciaczki siedzące na betonie, czy to lato, czy zima, i sprzedające chusteczki higieniczne. Żal serce ściskał na sam ich widok. Do tego jeszcze biedne dzielnice, w które aż strach się zapuszczać.
Na wycieczce w Kapadocji z kolei na własne oczy widziałyśmy ludzi mieszkających w lepiankach wraz z bydłem, wioski, gdzie nie było bieżącej wody ani elektryczności, dzieci na osiołkach wiozące do domu drewno na opał.
A babcie mają zwyczaj siedzenia na ulicach. Po prostu siedzenia jak kury na grzędzie i obserwowania, co się dookoła dzieje. Á propos siedzenia i patrzenia, w Maroku nie uświadczycie kawiarnianego ogródka, gdzie krzesła byłyby zwrócone tyłem do ulicy. Efekt był ciekawy, człowiek idąc ulicą, miał wrażenie, że jest na scenie bardzo długiego teatru.
Jeżeli zaś chodzi o Maroko, bieda jest dużo bardziej dostrzegalna i wszechobecna. Raz rozmawiałyśmy z zakonnicą z Irlandii, która od kilku lat mieszkała w Asilah. Mówiła, że wszędzie poza wielkimi miastami znajdują się tak zwane "shanty towns", z których ponad 80% nie ma ani bieżącej wody, ani elektryczności. Niektóre rodziny mieszkają na odludziu tak jak czynili to ich dziadkowie, pradziadkowie, oddaleni od jakiejkolwiek cywilizacji o wiele kilometrów.
Co dziwniejsze, w Medynach (odpowiedniku naszych starych miast), także widać ubóstwo. Są one zatłoczone, brudne, zaniedbane, no i wszędzie biega mnóstwo dzikich kotów.
Na deptaku, który ciągnął się wzdłuż rzeki Porsuk, co kilka kroków można było natknąć się na ludzi handlujących pieczonymi kasztanami. Oczywiście było to nielegalne, a więc któregoś dnia byłyśmy świadkami najazdu policji na obnośnych handlarzy. Na zawsze chyba pozostanie w naszej pamięci widok starszego pana, pędzącego z wózkiem ulicą i gubiącego za sobą gorące kasztany i węgielki.
Po dworcach autobusowych zazwyczaj spaceruje sobie drób, a na ulicach miejscowi wprost rzucają się na turystów w nadziei, że ci coś od nich kupią
I co nas rozbawiło, mogłyśmy przejeżdżać przez najgorsze slumsy w mieście, a wszystkie ściany i dachy były wprost pokryte antenami satelitarnymi.
Choćby nie wiem, jak było pięknie, w jak luksusowym resorcie byście byli, pamiętajcie, że gdzieś tam za rogiem ludzie żyją jak w średniowieczu.
Subskrybuj:
Posty (Atom)