Ach, któż nie chciałby zobaczyć pięknej Barcelony? My na
pewno chciałybyśmy, ale może nie w taki sposób, jak nam przyszło to zrobić –
bez pieniędzy, noclegu, niczego…
Zaczęło się od tego, że gdy wracałyśmy samolotem z
przesiadką z Tunezji, odwołano nasz lot z Barcelony do Gdańska. Ryanair był na
tyle miły, że przebookował nasze bilety na taki sam lot, tylko dwa dni później!
We dwie miałyśmy przy sobie dziesięć Euro, prawdziwa fortuna, wobec czego
musiałyśmy spędzić dwie noce na lotnisku.
Z jedzeniem też było marnie, stać nas było tylko na dwie mufinki
i litr wody mineralnej. Nie za dużo jak na dwie doby, więc zdecydowałyśmy się
pojechać autostopem do samej Barcelony, oddalonej od lotniska o jakieś
dwadzieścia kilometrów, żeby zdobyć choć trochę suchego chleba i wody.
Po pół godzinie stania w upale na pełnym słońcu, „złapałyśmy”
przemiłego Anglika. Przedstawił się nam jako „MadMike”. On powiedział nam, że
na weekend zrobił sobie mały wypad na mecz ze znajomym z Barcelony, a my
podzieliłyśmy się z nim naszymi wrażeniami z Tunezji oraz przygodą z liniami
lotniczymi. Mike obiecał, że kiedy zrobimy zakupy, kosztem lunchu z kolegą
odwiezie nas z powrotem na lotnisko, żebyśmy nie musiały znów łapać stopa.
Jednak w drodze powrotnej stwierdził, że być tak blisko Barcelony i jej nie
zwiedzić to grzech. Zawrócił więc samochód, zawiózł nas pod Sagrada Familia,
narysował mapkę z atrakcjami, które powinnyśmy zobaczyć i wcisnął nam jeszcze
50 Euro „na zakupy”. Nawet nie chciał słyszeć naszych protestów, gdy
usiłowałyśmy oddać mu pieniądze.
Zwiedzanie było bardzo udane, tym bardziej, że było nas stać
na trochę więcej niż suchy chleb i woda. Barcelona była piękna i naprawdę warto
ją zobaczyć.
O umówionej godzinie MadMike podjechał po nas i pojechaliśmy
na lotnisko. Przez korki, prawie by się spóźnił na swój lot powrotny do Anglii,
już myśleliśmy, że tak jak my, będzie musiał spać na ławeczkach lotniskowych.